MOJŻESZ
Po
dniach czterdziestu wędrówki i postu na szczycie świętej góry W popiołach dogmatów
grzebiąc to wszystko, co miało jakieś znaczenie Nadspodziewanie świadomie
i w zgodzie prawami natury Sam siebie powiodłem, o zgrozo, sam siebie na pokuszenie. Ryk
siedmiu anielskich szofarów burzowe rozproszył chmury Bez tchu, bez siły,
bez czucia upadłem na kolana Ku niebu wznosząc ręce w podzięce z ofiarą ze
szklanej rury A krzew gorejący w niej prawdą, przemówił głosem Pana. Oj
żesz, Mojżesz! Luzuj gumę, Mojżesz! Kurwa, Mojżesz! Luzuj gumę! Starca
źrenicę wyraźnie ujrzałem, wszechczasu pokrytą bielmem W przekrwioną słońca
tarczę wpisaną co za horyzont się chowa By chwilę ostatnią, ostatnie swe tchnienie
czerwienią podkreślić subtelnie A krzew gorejący ze szklanej rury znów rzekł
do mnie te oto słowa: Oj
żesz, Mojżesz! Luzuj gumę, Mojżesz! Kurwa, Mojżesz! Luzuj gumę! |